Reklama

​Mistrz Świata Formuły 1 zdegustowany poziomem zawodów simracingowych

To już właściwie tradycja, że co roku wyścigi Le Mans mają swojego wirtualnego odpowiednika. Z roku na rok przybywa również znanych nazwisk ze świata nie tylko simracingu, ale i motorsportu, które biorą w nim udział.

Jednak tegorocznej edycji Virtual Le Mans mistrz świata Formuły 1 zdecydowanie nie zaliczy do udanej. Nie jest to zresztą pierwszy przypadek, kiedy Max Verstappen ma “pecha" do wirtualnego ścigania. Popularność simracingu znacząco wzrosła w momencie gdy wybuchła pandemia, a zawodowi kierowcy nie mogli zasiąść za kierownicami swoich samochodów. Wtedy niektórzy z nich postanowili zainwestować w profesjonalne stanowiska do simracingu, a innych zastąpili esportowcy. Świat usłyszał wtedy również o oficjalnej lidze esportowej Formuły 1, której pierwsze wyścigi odbywały się w co najmniej trudnych warunkach.

Reklama

Światowy top wyścigów

W miniony weekend miała miejsce trzecia edycja wyścigu Virtual Le Mans, który - podobnie jak jego prawdziwy odpowiednik - jest chyba najbardziej prestiżowym wydarzeniem w świecie simracingu. To jedno z tych wydarzeń, które jest bardzo popularne wśród profesjonalnych kierowców - brali w nim udział m.in. Robert Kubica czy Lando Norris, który generalnie znany jest z zamiłowania do gier i streamowania. I znowu niestety zabawę i rywalizację wszystkim popsuły problemy techniczne, na temat których tegoroczny mistrz świata Formuły 1, Max Verstappen, wypowiedział się w bardzo gorzkich słowach.

Problemy techniczne... i wizerunkowe

Wyścig odbywa się z wykorzystaniem gry rFactor 2, a tegoroczną edycję nękały problemy ze stabilnością serwera. Pierwsze godziny ścigania były przez to przerywane dwukrotnie. W końcu okazało się, że wszystko to wina... samych kierowców, którzy nieświadomie udostępniali IP serwera. Jednak na tym nie koniec problemów - ogólna stabilność serwera może i uległa poprawie, ale niektórych kierowców i tak rozłączało z serwerem, co w tym przypadku oznaczało dyskwalifikację. I taki właśnie los spotkał zespół, w którym jechał Max, czyli Team Redline.

Max znany jest z tego, że z łatwością mówi o tym, co mu leży na sercu i tak samo było tym razem - nazwał organizatorów klaunami, których niekompetencja psuje kierowcom wyścig, do którego przygotowywali się przez kilka ostatnich miesięcy. Stwierdził również, że w obecnym kształcie i z użyciem rFactor 2 takie ściganie nie ma sensu, więc jeśli chodzi o niego to kończy jazdę na tej platformie.

Koniec rFactor 2?

Twórcy gry zapowiedzieli dokładne zbadanie sytuacji, ale największe szkody zostały już wyrządzone. Kiedy bowiem mistrz świata F1 mówi takie rzeczy na temat simracingu, oznacza to ogromną stratę wizerunkową dla ścigania i dla esportu, którą teraz ciężko będzie odbudować, nawet jeśli organizatorzy w przyszłym roku zdecydują się postawić na inny tytuł.

ESPORTER
Dowiedz się więcej na temat: simracing
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy