Reklama

Podsumowanie finałów LCS

​Pierwszy raz obyło się bez większych niespodzianek. Nie potrzeba było stresujących, piątych gier, analityków kręcących głową z niedowierzaniem czy chowających twarz w dłoniach zawodników. Na szczyt amerykańskiej sceny League of Legends wreszcie powróciło Cloud9.

Evil Geniuses - FlyQuest 1:3

Zanim jednak dotarliśmy do wielkiego finału, dwie pozostałe drużyny z amerykańskiego TOP3 musiały zmierzyć się ze sobą w, jak się później okazało, jednym z najbardziej emocjonujących BO5 wiosennego sezonu. FlyQuest po długiej serii rozprawiło się wcześniej z TSM, a Evil Geniuses z górnej części tabeli spadło w wyniku porażki z Cloud9.

Co najważniejsze, obie drużyny spotkały się ze sobą w pierwszej rundzie playoffów, gdzie to EG pokonało FlyQuest 3:1 i awansowało do kolejnej rundy drabinki zwycięzców. Mecz jasno dał jednak do zrozumienia, dlaczego tak ciężko było wielu osobom wskazać faworyta tego spotkania. FlyQuest wyglądało znacznie lepiej z Solo na górnej Alei, a EG końcówką sezonu udowodniło, że wrócili do formy i planują pozostać w czołówce LCS.

Reklama

Jak widać jednak na załączonym obrazku, z tak grającym PowerOfEvilem nie da się zrobić nic. We wszystkich wygranych przez FlyQuest meczach playoffów to właśnie ich midlaner był jednogłośnie uznawany najbardziej wartościowym zawodnikiem.

FlyQuest swój świetny początek 2020 roku przypieczętowało imponującym występem w wiosennych playoffach. W ciągu zaledwie jednego roku organizacja przeszła długą drogą z niewielkiego pośmiewiska amerykańskich fanów do drużyny zdobywającej coraz to więcej fanów oraz zyskujących poparcie wśród większości sceny.

Cloud9 - FlyQuest 3:0

Realne szanse na wygranie mapy FlyQuest miało wyłącznie przy pierwszym punkcie. Blisko 40-minutowa gra rozstrzygnęła się ostatnim teafightem i przez długi czas była wyjątkowo wyrównana. Może gdyby w tym momencie FlyQuest udało się zgarnąć pierwszą mapę, mieliby później większe szanse, żeby zagrozić Cloud9. Kiedy to drużyna Blabera zgarnęła jednak najdłuższą grę serii i nabrała rozpędu, nic nie było w stanie ich zatrzymać.

Nawet po samej grze i podejmowanych decyzjach widać było, jak bardzo zależy im na zwycięstwie. Nie było miejsca na żadne dowcipy, spam emotkami czy dive’owanie fontanny. Cloud9 udało się wygrać finał w dokładnie takim stylu, w jakim oglądaliśmy ich przez cały ten sezon - absolutnej dominacji.

Pozostaje tylko pytanie, czy ten skład kiedykolwiek się zatrzyma. 17-1 w regulaminowym sezonie i jedna przegrana mapa podczas całych playoffów to bez wątpienia jedna z największych dominacji w historii League of Legends. Biorąc pod uwagę, jak szybko w tym roku rozpocznie się letni sezon ze względu na zmiany związane z koronawirusem, Cloud9 może nawet nie mieć czasu, żeby stracić koncentrację i zlekceważyć jakieś treningi.

Fani LCS stoją teraz przed bardzo dużym wyzwaniem. Muszą uzbroić się w cierpliwość i śledzić aktualności dotyczące MSI. Dla fanów amerykańskiej sceny sprawdzian Cloud9 na międzynarodowym podwórku byłby teraz zapewne nie lada widowiskiem.

ESPORTER
Dowiedz się więcej na temat: Riot Games
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy