Czym jest Apex Legends? Pierwsze spojrzenie na "Titanfall Battleroyale"

APEX Legends /materiały prasowe

​Jeżeli ominęły was weekendowe plotki, premiery nowego "Titanfalla" mogliście się zupełnie nie spodziewać. Po kilku dniach od premiery mamy już jednak wystarczająco dużo informacji, żeby zebrać je w jedno miejsce i uporządkować to, co na razie zaserwowało nam EA.

Niespodziewana premiera

Niezależnie od tego czy ktoś przeglądał w weekend Twittera, czy unikał go całkowicie, informację o nagłej, poniedziałkowej premierze wszyscy zostali jednakowo zaskoczeni. Jesteśmy przyzwyczajeni przecież regularnym napędzaniem hype’u i stopniowo wypuszczanymi, drobnymi informacjami, które zachęcają graczy do oczekiwania na nowy tytuł.

Tymczasem w całym tym zamieszaniu wokół Anthem czy nadchodzących beta testów The Division 2, EA postanowiło zrobić fanom multiplayerów niespodziankę i z dnia na dzień wypuścić swoje nowe dziecko.

Reklama

Z czym to się je?

Apex Legends to nowy, darmowy reprezentant popularnego ostatnio gatunku battleroyale. Stworzony przez Respawn Entertainment tytuł w dużym stopniu opiera się na najpopularniejszych tytułach tego studia, serii Titanfall. Chocaż shooter z pilotami i potężnymi mechami miał swoje problemy, mało kto podważał fakt, że Respawnowi udało się stworzyć ciekawe mechaniki, zrealizować oryginalny pomysł i wprowadzić w życie coś, czego do dzisiaj bronią niektórzy zagorzali fani.

Co ciekawe, Apex Legends jest tytułem całkowicie darmowym, który jak na razie został po prostu naszpikowany kosmetycznymi mikropłatnościami oraz możliwością dokupienia dwójki, dodatkowych bohaterów. Dynamiką oraz stylem Apex Legends będzie prawdopodobnie najbardziej przypominał większości graczy Blackouta. Sposób poruszania się jest płynny, szybki, a zaprojektowanie mapy pozwala na bardzo sprawne przemieszczanie się.

Największa różnica wychodzi dopiero przy sposobie strzelania. Apex Legends jest bowiem bardziej futurystyczny, z bronią prosto ze świata, gdzie drobni piloci kontrolowali potężne, ciężkie mechy.

Podstawowe zasady

Reguły battleroyale wszyscy pewnie znają już na wylot. W tym przypadku na mapie znajduje się maksymalnie 60 graczy podzielonych na 20 trzyosobowych drużyn. Cel jest prosty: trzeba znaleźć coś, czym można strzelać i przetrwać do samego końca, jako ostatni skład.

Apex Legends zaczyna nabierać jednak kolorytu, kiedy przyjrzymy się tym bardziej zaawansowanym mechanikom. Na początku trzeba bowiem wspomnieć, że nie ma tutaj możliwości grania solo, w dwójkach lub czwórkach, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie gry battleroyale.

Chociaż z pozoru wydaje się to dziwne i niezrozumiałe, koncepcja staje się jaśniejsza razem z pierwszym kliknięciem przycisku "Play". Apex Legends ma w sobie coś z klasycznego hero shootera. Chodzi więc nie tylko o przetrwanie i wykorzystanie tego, co znajdziemy na podłodze do pokonania rywala, ale również o współpracę oraz synergię pomiędzy... bohaterami. Bohaterami są tutaj klasy postaci, które wybiera każdy z członków naszej drużyny przed rozpoczęciem spotkania. Na razie jest ich łącznie ośmiu, w tym dwójka odblokowywana za pomocą dodatkowej płatności. Każda z klas ma swoją umiejętność pasywną, aktywną, o mniejszym cooldownie, oraz coś, co najlepiej będzie nazywać "ulti", potężna umiejętność, którą trzeba oszczędzać na specjalne okazje.

Jedni mają możliwość tworzenia portali do teleportowania się z miejsca na miejsce dla swoich kolegów z drużyny, inni skupiają się na leczeniu czy zaopatrzeniu w dodatkowy ekwipunek, a jeszcze kolejni stanowią czystą ofensywę, wzywając naloty z powietrza na wybrane punkty na mapie. Jedno jest pewne: odnajdzie się każdy rodzaj multiplayerowego gracza.

Nie jest to oczywiście synergia na poziomie tej z Overwatcha czy z wielkich, popularnych MMORPG, ponieważ wciąż to umiejętność strzelania z broni jest w tym wszystkim najważniejsza, jednak nauka skutecznego używania całego swojego arsenału może często uratować nam skórę w podbramkowej sytuacji.

Solidna, przemyślana produkcja

Wiem, co chodzi po waszych głowach, kiedy słyszycie "Free to play". Pewnie, są takie przypadku jak Warframe, Path of Exile czy Fortnite, które nie wymagają wydania złamanego grosza, żeby spędzić w nich tysiące godzin, jednak na każdego Warframe’a przypada również kilkaset tragedii, które przypominają gry na telefon. Z przyjemnością stwierdzam więc, że chociaż EA podobno planuje premierę na urządzenia mobilne i cross-play rodem z Fortnite’a, Apex Legends jakością swojego wykonania bardziej przypomina te udane gry F2P.

Na każdym kroku widać rozwiązania, które zostały dogłębnie przemyślane i zrealizowane z myślą o naprawieniu tych bardziej kontrowersyjnych aspektów dotychczasowych battleroyale. Wystarczy więc spojrzeć chociażby na możliwość wskrzeszania swoich kolegów po śmierci. Kiedy po wygranym starciu zostaniesz ostatnim żywym członkiem swojej drużyny, wystarczy zabrać tokeny kolegów ze skrzynek pozostałych po ich śmierci i zanieść w odpowiednie miejsce. Kilka sekund potrzebuje tajemnicza, metalowa maszyna, żeby płynną rozgrywką mogła z powrotem cieszyć się cała trójka.

Graczy na razie brakuje jeszcze trochę do pełnych 100, co stało się standardem w większości battleroyale, jednak Respawn zadbał o to, żeby na mapie było wystarczająco dużo pretekstów do walki. Na pewno uda się wam jej skutecznie uniknąć, jednak gdy ktoś szuka zamieszania, znajdzie je bez problemów.

Miasteczka mapie zostały podzielone zależnie od jakości lootu, jaki możemy tam znaleźć, a na początku każdego meczu możemy również zobaczyć miejsca, gdzie znajdziemy dodatkowe zaopatrzenie. Podobnie jak w przypadkach innych gier, możemy podjąć ryzyko i spróbować pokonać innych rywali, żeby zagarnąć rzadkie przedmioty dla siebie albo odpuścić wczesną walkę i wylądować tam, gdzie o dobre bronie będzie ciężej.

Dobry start

Wystarczy powiedzieć, że premiera Apex Legends nijak miała się do tego, co niedawno mieliśmy okazję oglądać przy testach Anthem. Najwyraźniej EA szybko wyciągnęło wnioski z popełnionych błędów i postanowiło zadbać o to, żeby ich nowa gra była w pełni grywalna na chwilę po włączeniu serwerów.

W dzisiejszych czasach już za płynny launch należą się oklaski, jednak Apex na tym nie poprzestał. Pół miliona ludzi oglądało wczoraj na Twitchu zmagania różnych streamerów w nowym battleroyale’u. Jak to zwykle bywa, EA podbiło pierwszy dzień swoim portfelem, gwarantując kilkanaście sponsorowanych transmisji na najpopularniejszej platformie.

Gdy opłacony czas na granie już minął, widzów wciąż zaczęło przybywać. Shroud najwyraźniej znalazł swoją nową, główną grę, DrDisrespect planuje pierwsze turnieje, a Ninja spędził siedem godzin, testując to, co do zaoferowania ma konkurencja.

Widownia na razie sprzyja, gra odbiła się bardzo pozytywnym echem po całej, gamingowej społeczności i teraz wszystko leży wyłącznie w rękach EA i Respawn. Niezależnie bowiem od tego, jak dobrze nie wyglądałaby premiera, kolejne miesiące mogą Apex Legends skutecznie zabić. Wystarczy machnąć ręką na aktualizacje, przesunąć kilka kluczowych zmian o tydzień czy dwa, a część społeczności odejdzie bezpowrotnie, w poszukiwaniu gry, która planuje regularne wsparcie.

Sądząc po dotychczasowych wypowiedziach EA oraz ich planach, możemy być na szczęście dobrej myśli. Jeżeli postanowienia będą regularnie realizowane, gatunek battleroyale dorobi się nowego, solidnego reprezentanta.

ESPORTER
Dowiedz się więcej na temat: Apex Legends
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy