Reklama

Code Red Tournament – podsumowanie pierwszego turnieju Blackout

​Gdzie dobre Call of Duty, tam również Dr Disrespect. Jeden z czołowych streamerów Twitcha powrócił ze swoim turniejem Code Red. Tym razem PlayerUknown’s Battlegrounds odeszło w niepamięć, a w jego miejsce wskoczył Blackout.

Format

Najprościej będzie podzielić całe podsumowanie na kilka, najbardziej istotnych części. Zacznijmy od tego, co w przypadku gier Battleroyale często bywa dosyć zagmatwane. W puli Code Red znalazło się 20 tysięcy dolarów, a cały turniej został podzielony na dwa etapy.

Pierwszy z nich, eliminacje, miały wyłonić najlepsze osiem drużyn, ze wszystkich duo, które zostały zaproszone do udziału w turnieju. Każda para grała cztery gry, odnotowując swoją liczbę zabójstw oraz zadawane obrażenia. Osiem drużyn z największą liczbą fragów awansowało do ćwierćfinałów.

Reklama

Playoffy to standardowa drabinka z podziałem na wygranych i przegranych. W oparciu o miejsca zajęte w eliminajcach, rozlosowano duo, które miały zmierzyć się ze sobą w ćwierćfinałach. Obie dwójki wchodziły do jednego, czteroosobowego party. Wygrywał ten, kto po dwóch meczach miał więcej zabójstw na koncie. Porażka oznaczała spadek do drabinki przegranych i dopiero tam porażka oznaczała wyeliminowanie z turnieju.

Najbardziej istotnym aspektem całego formatu jest fakt, że zwycięstwa i zajmowane miejsca nie miały żadnego znaczenia. Większość fanów Fortnite’a jest pewnie dobrze zaznajomiona z takim formatem, bowiem większość Friday Fortnite, organizowanych przed inicjatywami Epic Games, przez Keemstara, działała na podobnej zasadzie. Wynika to oczywiście z faktu, że Blackout nie pozwala jeszcze na tworzenie prywatnych lobby, gdzie mogłyby zmierzyć się ze sobą wszystkie drużyny.

Organizacja

Na dodatkową pochwałę zasługuje w tym przypadku strona Boom.tv, organizator całego Code Red. Największą bolączką tego typu turniejów był zawsze fakt, że ciężko się to oglądało. Dopiero później zaczęły pojawiać się oficjalne transmisje, gdzie realizacja przełączała się pomiędzy streamerami, ale dopóki to nie nastąpiło, widzowie musieli robić to na własną rękę.
Pewnie, mogliście po prostu wejść do swojego ulubionego streamera i oglądać, jak on zmaga się z trudami Code Red. Z drugiej jednak strony, nikt nie powie Wam, kto aktualnie wygrywa, jaka jest punktacja, jak ten streamer plasuje się na tle wszystkich duo. Wszyscy streamują z opóźnieniem, więc interakcja z czatem nie wchodzi w grę.

Tutaj z pomocą przyszedł Boom, tworząc swoją przejrzystą i wygodną w użytkowaniu stronę. Kolumna po lewej pokazywała wszystkie trwające spotkania oraz aktualną liczbę fragów, a po prawej znalazło się miejsce na transmisję wybranego gracza. Kliknięcie w któryś z pseudonimów automatycznie włączało jego streama i pozwalało cieszyć się perspektywą danego zawodnika. Wyniki były aktualizowane na bieżąco, drabinki pojawiały się stosunkowo szybko po zakończonych spotkaniach i w rezultacie mogliśmy oglądać naprawdę dobrze zorganizowany turniej.

Przebieg turnieju

Zacznijmy od pierwszego etapu, bowiem już tam zaczęły się pierwsze niespodzianki. Przede wszystkim, drużyny Summita, Nadeshota i Karmy nie awansowały do ćwierćfinałów. Co prawda Nadeshot nie ma pewnie teraz zbyt dużo czasu na granie, a partnerem Karmy był założyciel OpTic Gaming, Hector, którego doswiadczenie z PC jest dosyć niewielkie, ale Summit uchodził tu za jednego z faworytów. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że Josh, jego duo partner, miał już na koncie maksymalny poziom w Blackoucie i sporą liczbę przegranych godzin.

To co jednak nie udało się OpTic Gaming pod postacią Karmy i H3cza, udało się gdzieś indziej. Courage, były komentator Call of Duty i aktualny twórca dla OG, oraz Teepee, trener profesjonalnej drużyny OpTic Call of Duty, zasługują bowiem na oddzielny akapit w dzisiejszym podsumowaniu. Zgranie, komunikacja i skuteczność tego duetu nie przestały zadziwiać aż do samego końca. Co prawda porażka w finale ostatecznie pokazuje, że była para lepsza od nich, ale ich występ naprawdę imponuje.

56 zabójstw w czterech grach eliminacji pozwoliło pewnie zgarnąć pierwsze miejsce, odskakując od reszty rywali na ponad 15 fragów. Później nie było wcale tak gorzej. Strzelnica, na której regularnie lądowali dostarczała im solidnych początków, kilku zabójstw, mnóstwa ekwipunku i możliwości szybkiej rotacji do kilku okupowanych miejsc. 29 fragów w ćwierćfinale, 30 w półfinale... Były tylko dwie pary, które takimi wynikami pędziły przez drabinkę wygranych.

Przyszło im spotkać się zarówno w finale górnej części tabeli, jak i w ostatnim spotkaniu, który miał rozstrzygnąć zwycięzcę całego turnieju. Ostatecznie tym lepszym duo okazał się Shroud i Dr Disrespect. Mówiąc konkretnie, to Shroud robił tutaj za dwóch, rewelacyjnych graczy. Były profesjonalny gracz Counter Strike’a po raz kolejny pokazał, że jego talent do gier wideo wykracza ponad wyobraźnię wielu widzów. Kiedy Doc umierał albo nie znajdował dla siebie fragów, Shroud brał całe widowisko na swoje barki i pewnym krokiem niósł swojego partnera do kolejnego etapu turnieju.

Chociaż różnicę pomiędzy dwoma pierwszymi miejscami a resztą stawki można śmialo nazwać przepaścią, było kilka duo, które zasługują na dodatkową uwagę. Solidny początek zaliczyli Krafty, którego kojarzy pewnie większość społeczności Destiny, oraz Ninja with no L. Shaffer grał również świetny turniej, miejscami niosąc Moe nawet bardziej, niż Shroud Doca.
Na trzecim miejscu znalazło się jednak duo Viss - Halifax, które można śmiało nazwać tym najbardziej konsekwentnym. Nie zdobywali miliona fragów w pojedynczych spotkaniach, grali bezpiecznie, pewnie pokonując kolejnych rywali. Dwukrotnie przegrali przeciwko parze z OpTic Gaming, najpierw w półfinale drabinki przegranych, a potem w meczu o awans do wielkiego finału, w dolnej części tabeli. Chociaż nie mieli szans z TOP2, byli lepsi od całej reszty stawki, która zakończyła wczorajszy turniej bez żadnych nagród pieniężnych.

Code Red otwiera turniejowy sezon na Blackouta. Brak prywatnych lobby cofa nas do początków Fortnite’a, gdzie znów musimy zadowolić się nieco innym formatem, ale miejmy nadzieję, że tym razem nie potrwa to zbyt długo. Cieszy fakt, jak dużo rzeczy ma przemyślanych BoomTV i jak sprawnie przebiegał wczoraj ich pierwszy turniej. Intuicja podpowiada, że jest to dopiero początek zmagań w nowym battleroyale, a z czasem przyjdzie nam oglądać bezpośrednie pojedynki pomiędzy najlepszymi graczami.

ESPORTER
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy