Call of Duty League: Minnesota – wrażenia z inauguracyjnego weekendu

Call of Duty League: Minnesota /AFP

​Emocje po pierwszym weekendzie Call of Duty League zaczynają powoli opadać. Cieszą się fani Chicago i Atlanty, a miłośnicy Dallas analizują swoich rywali w Londynie z nadzieją na lepsze jutro. Dla większości widzów przyszedł jednak czas, żeby na chłodno spojrzeć na miniony weekend i ocenić długo wyczekiwany początek CDL.

Solidny skok jakościowy

Już od pierwszych momentów piątkowej transmisji było widać, że Call of Duty doczekało się konkretnego zastrzyku pieniędzy. Wszystko zostało zrobione dokładnie tak, jak oczekiwali tego widzowie. Najlepsi eksperci i komentatorzy wciąż mogą robić to, co lubią. Tym razem jednak ze znacznie większymi możliwościami.

Może przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać na jakość rodem z Overwatch League, ale mamy w końcu za sobą dopiero pierwszego LAN-a. Pomeczowe analizy były różnorodne i solidne, przeplatane powtórkami z omawianych spotkań oraz konkretnymi statystykami, a Puckett sprawdził się w robieniu krótkich wywiadów i przedstawiania drużyn.

Reklama

Pozytywne zmiany dotyczą również samego trybu obserwatora, przejrzystego, konkretnego i pozbawionego jakichkolwiek niepotrzebnych informacji. Widać również, że realizacja regularnie śledzi social media. Większość zarzutów z pierwszego dnia została natychmiast naprawiona już w sobotę.

Transmisja zaliczyła spory skok jakościowy względem poprzednich lat, a potencjalny sukces ligi może tylko zwiększać możliwości analityków. Na przyszłość trzeba jedynie liczyć na to, że organizatorom uda się bardziej trzymać ustalanych przed weekendem godzin meczów.

Dominacja i brak streaków poważnym problemem

Przechodząc już do samego gameplayu, większość BO5 wyglądała dokładnie tak, jak spodziewała się większość fanów. Hardpoint w Modern Warfare sprawdza się solidnie, a Search & Destroy dostarcza tonę rozrywki. Oprócz meczów na Piccadilly, rzecz jasna. Dominacja potwierdziła jednak niestety, że nie ma miejsca na ten tryb w competitive.

Problemów Dominacji jest kilka, od ogólnego tempa gry, aż po nudne fragmenty, kiedy jednej z drużyn udało się zająć punkty A/C i B. Największym z nich są jednak mecze "kończące się" na długo przed regulaminowym czasem. Podczas tego weekendu regularnie dochodziliśmy w drugiej połowie map do wyników, z których nie dało się wrócić nawet teoretycznie. Przewaga 30 punktów na minutę przed końcem oznaczałaby, że aby wygrać drużyna przeciwna musiałaby spędzić prawie 60 sekund, trzymając wszystkie punkty.

Jeden z najbardziej wyczekiwanych BO5 tego weekendu, Atlanta FaZe - Dallas Empire, kończył się Merkiem i Mavenem rozmawiającymi o swoich wrażeniach z eventu, kiedy gracze na serwerach biegali po mapie i czekali, aż zegar na górze dobije do zera. Dallas nie miało po prostu szans na wygraną. W porównaniu do Hardpointa i potencjalnym powrotom z ogromnych deficytów punktów albo nawet Capture the Flag, gdzie druzgocząca przewaga zdarza się bardzo rzadko, Dominacja wypada po prostu słabo.

W ten sam argument wrzuciłem również brak streaków, chociaż w tym przypadku wina leży wyłącznie po stronie graczy. Razem z Modern Warfare wróciły również "Gentlemen’s Agreements", czyli umowy pomiędzy profesjonalnymi zawodnikami. Gracze siadają i wspólnie decydują o rzeczach, których nie będą używać podczas turniejów. W tym roku wylądowały tam wszystkie nagrody za serie zabójstw, co mocno odbiło się moim zdaniem na doświadczeniu widzów.

Abstrahując już nawet od konsternacji tych mniej obeznanych z zasadami Call of Duty graczy, brak streaków jest po prostu dziwny. Jeden z elementów, który czyni tę grę wyjątkową teraz zostaje całkowicie odrzucony i zastąpiony przez kilka dodatkowych, mniej znaczących atutów. Chociaż teoretycznie powinno to uczynić grę bardziej "skillową", ponieważ gracze bazują niemalże wyłącznie na swoich umiejętnościach mechanicznych, z perspektywy widza odbiera to jeden z kluczowych elementów rozgrywki.

Potrzebujemy więcej map

Krótko i zwięźle, ponieważ w przeciwieństwie do tematu dominacji czy streaków, tutaj chyba nie trzeba niczego tłumaczyć. Map jest mało, pierwszy weekend przypominał nieco momentami Call of Duty: WWII, a z czasem może być tylko gorzej. Szczególnie że niektóre mapy są zwyczajnie słaby. S&D na Piccadilly nie da się oglądać, St. Petrograd pozostawia wiele do życzenia... Skończymy, oglądając w kółko Gun Runnera, Hackney Yard i Arklov Peak S&D.

Na szczęście w tym roku poszerzenie puli map nie powinno być większym problemem, ponieważ nowa zawartość w Modern Warfare do graczy trafia za darmo. Skończyliśmy z season passami i płatnymi DLC, więc nikogo nowe mapy nie ominą. Cała nadzieja więc w tym, że Infinity Ward razem z drugim sezonem nie odstawi kolejnej tragedii pt. "Remake Crasha" i dostarczy mapy grywalne na scenie esportowej.

Przedmioty kosmetyczne z motywem CDL muszą się zmienić

Na chwilę przed rozpoczęciem Call of Duty League do gry trafił motyw dobrze znany miłośnikom Overwatch League, skiny poszczególnych drużyn. Doskonały sposób na zarobek dla organizacji zaangażowanych we franczyzę oraz frajda dla graczy, możliwość reprezentowania barw swojej ulubionej drużyny również na serwerach Modern Warfare.

Większość skinów jest, krótko mówiąc, brzydka. A nawet jeżeli komuś niektóre mogą przypaść do gustu, OpTic Gaming wcale nie prezentuje się tak źle, całe zestawy CDL są do bólu generyczne. Mowa tutaj przede wszystkim o skinach do postaci i broni. Zmiana wyglądu do operatorów to dokładnie ta sama kurtka, w dwóch wariantach kolorystycznych, z innym logo na piersi.

Skiny do broni to z kolei identyczny motyw kamuflażu, zmieniający wyłącznie swoje kolory zależnie od drużyny, do której został przypisany. Wystarczy zerknąć, co udało się zrobić zapalonemu grafikowi w jego wolnych chwilach, żeby zdać sobie sprawę, jak daleko sięgały w tej kwestii możliwości Activision.

Wystarczy oddać kwestię tworzenia skinów drużynom, niech same zadbają o swój zarobek. Jedni stworzą coś równie generycznego, żeby nie wydawać dodatkowych pieniędzy na kolejne zmartwienia, a inni powiększą pulę skinów o rewelacje, które wygenerują im solidne dochody. Pakiety CDL to na ten moment zmarnowany potencjał.

Atlanta vs Chicago?

Zostawiłem na koniec temat drużyn i zawodników, żeby zamknąć całość pozytywnym komentarzem. Sądząc po meczach, jakie widzieliśmy do tej pory, szykuje nam się kawał świetnego sezonu. Chociaż po New York Subliner czy Seattle Surge mogliśmy spodziewać się nieco więcej, liczne niespodzianki w postaci Paris Legion, LA Guerrillas czy  Florida Mutineers sugerują, że walka w środku tabeli może być dużo bardziej wyrównana, niż przewidywali eksperci.

Do tego Dallas Empire musi dostosować się do nowej, pozbawionej slide cancelowania mety. Zaczęli bardzo słabo, przegrywając z Atlantą i Chicago, a na powrót do formy mają niecałe dwa tygodnie. W fazie grupowej turnieju w Londynie grają bowiem już 8 lutego o 13:45, przeciwko Seattle Surge.

W odwrotnej sytuacji znajdują się z kolei Chicago Huntsmen. Chociaż oni grają w tę samą sobotę 8 lutego o 15:00, drużyna Scumpa zaczęła swoją przygodę z Call of Duty League od rozniesienia dwóch drużyn, przez media przedstawianych jako ich największe nemezis.

Na deser zostaje z kolei Atlanta, która w pierwszych dwóch meczach zdawała się reprezentować poziom, jakiego niektóre drużyny z CDL mogą nawet nigdy nie osiągnąć. W rękach młodych talentów z FaZe Modern Warfare zaczyna wyglądać jak grywalne Call of Duty, co jest chyba wystarczającym komplementem. W drugim spotkaniu oddali co prawda Dominację New York Subliners, ale poziom jaki reprezentowali w pozostałych respawnach i S&D czasami był wręcz nieprawdopodobny.

Przed nami rewelacyjny sezon...

Tomasz Alicki

ESPORTER
Dowiedz się więcej na temat: Call of Duty League
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy