"Niedźwiedzie" tylko z nazwy - felieton

Virtus.pro /123RF/PICSEL

​W niedzielę zakończyło się Charleroi Esports, w którym udział wzięło Virtus.pro. Polska formacja nie zaskoczyła pozytywnie swoich fanów, zajmując w zmaganiach jedno z dwóch ostatnich miejsc.

Na konto drużyny trafił zatem kolejny minus. Pytanie, ile jeszcze takowych jest w stanie znieść szef organizacji - Roman Dvoryankin, zanim uzna bezzasadność projektu?

Bez zaskoczenia

Niedawno miałem okazję popełnić zapowiedź zmagań Virtus.pro w Charleroi Esports. We wspomnianym tekście dałem do zrozumienia, że LAN-owe rozgrywki mogą okazać się kluczowe w kontekście wyrokowania co do sensu istnienia aktualnego składu "VP". Polska formacja miała szansę osiągnąć w Belgii dobry rezultat, lecz ostatecznie zajęła ona miejsce 7-8.

Jako postronny fan nie przejąłem się wynikiem "Niedźwiedzi". Rezultat skłania jednak do pochylenia się nad formacją, która musi zmagać się z legendą "złotej piątki". Zespół "VP" obecnie gra po prostu źle i ciężko przez to nie odnieść wrażenia, że projekt mija się z celem. Patrząc na "virtusów", niektórzy chcą powrotu do przeszłości, albo chociaż uplasowania się teamu w drugiej dziesiątce zespołów na świecie. Problem polega na tym, iż mimo całkowitego przebudowania drużyny, które miało miejsce w grudniu, wydaje się, że "VP" nadal regularnie pikuje w dół, czego dowodem są porażki z takimi potentatami jak Mock-it Esports lub Nemigą Gaming.

Reklama

Presja problemem, ale nie aż tak wielkim

Są osoby, które za istotny punkt w słabej formie Polaków widzą ciążącą na nich presję. Zgadza się, historia marki "VP" na pewno oddziałuje na zawodników, toteż ta część budowy presji ma miejsce. Na teraz jednak nikt nie powinien mieć oczekiwań, jakoby nowi "virtusi" mieli nawiązać do legendy. Chodzi o to, by aktualny skład złapał jakąkolwiek formę.

Ten aspekt stanowi jednak zaledwie jeden z elementów składowych obciążenia psychicznego. Problem polega na tym, że sami zawodnicy dodają od siebie do większej presji. Jak? Mianowicie słabymi rezultatami. Powstaje tu błędne koło, gdyż słabe wyniki powodują reakcje fanów, a te mogą dokładać do złej postawy, jednakże ostatecznie to zawodnicy mają w swoich rękach szanse na poprawę sytuacji. Na razie wyraźnie z niej nie korzystają.

Pozostając przy presji, pojawia się tu jeszcze jeden element. Mianowicie niektóre oczekiwania co do zespołu są spowodowane jakością zawodników. Dość powiedzieć, że, licząc z trenerem, obecny skład posiada 50% "złotej piątki", w której "Snaxa" oraz "byaliego" traktowano jako świetnych graczy. Jeżeli faktycznie są oni na światowym poziomie, to właśnie teraz jest najlepszy moment, by udowodnić swoją wartość. Obaj jednak grają źle indywidualnie. Niektórzy spróbują rozgrzeszyć "Snaxa", ponieważ zajął się on prowadzeniem gry zespołu, lecz zanim objął on taką rolę, jego statystyki również były bardzo słabe. Poza tym prowadzenie gry nie jest równoznaczne z brakiem produktywności na serwerze.

Oprócz tego w składzie jest "snatchie" i "MICHU", czyli dwa duże talenty na skalę kraju. Być może niebawem oficjalnie do drużyny wejdzie "Vegi", który również uchodzi za uzdolnionego gracza. Nie można zatem się dziwić, że od niejakiego "dream teamu" wymaga się, ażeby przynajmniej był on najlepszy w Polsce. No właśnie, na dziś "Niedźwiedziom" brakuje nawet takiego miana.

Powrót do ESL MP. Będzie boleśnie?

Niedawno polską scenę CS:GO obiegła wiadomość, iż Virtus.pro wraca do ESL Mistrzostw Polski. Ogólnie rzecz biorąc, jest to pozytywna informacja. Organizatorzy zgarnęli bowiem wciąż medialny zespół, co najpewniej pozytywnie odbije się im na słupkach oglądalności. "VP" nie było bowiem w polskich zmaganiach przez dobrych kilka lat. Teraz z kolei pojawiła się okazja konfrontacji wszystkich drużyn z kraju, dzięki czemu dowiemy się, kto jest najlepszy. Na pewno część fanów będzie baczniej obserwowała MP, by dowiedzieć się, jak radzą sobie "virtusi".

Warto jednak zwrócić uwagę na drugą stronę medalu. Powrót na krajowe podwórko pokazuje, jak daleko od czegokolwiek znajduje się team. Przy obecnym stanie rzeczy ewentualne finały EMP mogą być jednym z niewielu LAN-ów dla "virtusów". No właśnie, jeżeli. Wydaje się bowiem, że aktualne "VP" jest tak słabe, iż powrót na polskie podwórko może okazać się nie skokiem na trampolinę, ale na suchy beton. W metaforze pozostawiam dowolność interpretacji.

Jak jawi się przyszłość?

Pytanie z kategorii wróżenia z fusów. Nie da się na nie odpowiedzieć w zdecydowany sposób. Poruszam je jednak jako zagadkę dotyczącą ewentualnego kolejnego "przemeblowania" składu. Czy ma ono sens? Z jednej strony kompletnie nie. Takowa rzecz miała miejsce niedawno i nie zanosi się na zmianę w tej materii.

Patrząc jednak na wyniki nie tylko obecnego zestawienia, ale i innych czołowych formacji w Polsce, można zacząć zastanawiać się, czy nie lepiej znów szukać, by znaleźć jedną piątkę, ale na tyle dobrą, by ta walczyła z największymi zespołami? Taka sytuacja mogłaby pomóc w dalszym rozwoju sceny, która ma wszystko, oprócz niestety należytego poziomu...

Patryk Głowacki

ESPORTER
Dowiedz się więcej na temat: virtus.pro
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy